Świadectwo – Paweł
Szczęść Boże!
Chciałem podzielić się swoim doświadczeniem i przeżywaniem czasu choroby nowotworowej. Dowiedziałem się o niej podczas badań, które według mnie miały wskazać na obecność kamieni nerkowych. Byłem przekonany, że to kamienie są odpowiedzialne za bóle, które przeszkadzały mi coraz bardziej w normalnym funkcjonowaniu na co dzień. Diagnoza nowotworu z dużymi przerzutami do węzłów chłonnych w brzuchu była dla mnie dużym zaskoczeniem, bo wcześniej nawet do głowy mi nie przyszło, że mógłbym w wieku 39 lat zachorować na raka. Zderzenie z diagnozą początkowo wywołało myśli nad być może koniecznością pożegnania się z życiem doczesnym i nad tym, czego w tym życiu zabrakło. Na pierwszym miejscu pojawiała się myśl, że za mało czasu poświęcałem dla rodziny – dla żony, dla dzieci – co powodowało we mnie szczególny smutek. Dość szybko o mojej chorobie dowiedziała się rodzina, wielu znajomych, ale także nieznanych mi osób, na skutek rozsyłanych przez moją żonę smsów z prośbą o modlitwę za nas. Od razu odczuliśmy siłę tej modlitwy, a jednym z jej owoców był pokój serca, który nas nie opuszczał przez cały czas trwania choroby. Ta modlitwa powodowała, że nie było we mnie buntu przeciw Bogu, nie było pytań: „dlaczego ja?”, „co zrobiłem źle, że mnie to spotkało?”, nie było wyrzutów, że to niesprawiedliwe. Było przekonanie, że po coś to wszystko się dzieje, jeszcze nie wiem po co, ale stopniowo docierało do mnie poprzez osoby, wydarzenia i okoliczności, że ta choroba prowadzi nie do śmierci ale do chwały Bożej.
Właśnie takie słowo poznania otrzymała na początku marca nieznana mi osoba, która modliła się razem ze swoją wspólnotą w mojej intencji (dowiedziałem się o tym pod koniec maja). Doktor Wanda Półtawska, którą miałem zaszczyt kiedyś poznać osobiście, kiedy dowiedziała się od mojego przyjaciela, że zachorowałem, zamyśliła się głęboko (jestem przekonany, ze „skonsultowała się” z niebem), po czym powiedziała: „Bóg ześle im pomoc”. Podczas spowiedzi świętej, którą odbyłem na kilka dni przed zabiegiem i początkiem leczenia, Duch Święty przez usta kapłana zaprosił mnie, abym przyjął duchowe skrzydła i „przefrunął” nimi szybko przez tą chorobę. To zaproszenie było dla mnie szczególne, gdyż właśnie w czasie spowiedzi świętej, a więc wtedy, kiedy przez usta kapłana mówi do nas sam Jezus Chrystus. Kilkanaście minut później, wracając do domu samochodem z kolegą, który mnie tam przywiózł, rozbiliśmy miskę olejową na drodze, przez co dotarliśmy do domu nie o 19 ale po 1 w nocy… To było dla mnie potwierdzenie, że w czasie tej spowiedzi Jezus obdarzył mnie szczególnymi łaskami, dał siłę i wiarę do pokonania choroby na Jego chwałę i cześć. W czasie przyjmowania chemii w szpitalu onkologicznym na Golęcinie doświadczyłem obecności Bożej w wyjątkowy sposób. Okazało się, że na piętrze, na którym byłem leczony, jest otwarta przez 24 godziny na dobę kaplica z Przenajświętszym Sakramentem w tabernakulum. Można było przychodzić do Pana Jezusa o każdej porze dnia i nocy! (to jest naprawdę wielka łaska dla pacjentów i ludzi pracujących w tym szpitalu). Ja upewniałem się w kaplicy każdego dnia, że moje duchowe skrzydła są na swoim miejscu, a Jezus leczył mnie przez ręce lekarzy, pielęgniarek i pielęgniarzy, którzy są narzędziami w ręku Wszechmocnego Lekarza. Obdarzał mnie pokojem serca i radością ducha w tym wyjątkowym dla mnie i mojej rodziny czasie. Szczególnie bliska mi tam była modlitwa księdza Dolindo Ruotolo, którą znalazłem w kaplicy – „Jezu Ty się tym zajmij”, zwłaszcza w momentach, kiedy brakowało mi fizycznie sił na modlitwę. Powtarzałem wtedy: „Jezu, Ty się tym wszystkim zajmuj”. A kiedy ofiarowywałem konkretny dzień za konkretną osobę, miałem szczególną świadomość, że cierpienie, jakie mi towarzyszy, nie idzie „na marne”. Po niespełna 3 miesiącach leczenia wstępne wyniki pokazywały, że choroba została wyleczona.
Żeby to potwierdzić, potrzeba było jeszcze dodatkowych badań przeprowadzonych w późniejszym czasie. Moje uzdrowienie nie nastąpiło w jednej chwili, nie było jednym ze spektakularnych cudów, jakie doświadczyło i doświadcza wielu ludzi na świecie. Moje uzdrowienie było uzdrowieniem dokonanym przez Pana Jezusa rękami lekarzy na Jego chwałę. W czasie leczenia chwała Boża objawiała się także w szczególnej łasce zachowania mnie od wszelkich innych chorób, infekcji, przeziębień, których mogłem przecież dość łatwo doświadczyć z powodu znacznego osłabienia organizmu – ubocznego skutku chemioterapii. Ale również był taki moment przed rozpoczęciem leczenia, kiedy przyjaciele zorganizowali pod natchnieniem Ducha Świętego modlitwę Jerycha Różańcowego za mnie, trwającego 24 godziny, podczas którego ogarnęło mnie w pewnym momencie szczególne doświadczenie działania Ducha Świętego. Doznałem łaski oczyszczenia przez nienaturalnie wylewny płacz, miałem nawet przeświadczenie, że Jezus chce mi zabrać tą chorobę w jednej chwili. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że Jezus uzdrawiał wtedy moje emocje, aby przygotować mnie na czas leczenia. Pan dał mi konkretny znak, że jest blisko mnie i ma to wszystko pod kontrolą. W niespełna siódmym miesiącu od postawienia diagnozy nie było już potrzeby dalszego leczenia nowotworu – jestem zdrowy. Chwała Panu, Bogu Wszechmogącemu! Stopniowo odzyskuję stracone w czasie chemioterapii kilogramy i sprawność fizyczną. Dostałem jeszcze sporo czasu na odzyskanie pełni sił i bardzo chciałbym ten czas wykorzystać dobrze, na chwałę Bożą, na wzmocnienie relacji z żoną i dziećmi. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Paweł